Czasem docierają do mnie historie ze świata, że kobieta, której niedoszły mąż tragicznie zginął tuż przed ślubem, robi sobie sama sesję ślubną. W ten sposób godzi się z utratą ukochanego i otwiera nowy rozdział w swoim życiu. Czytam teraz też książkę, której główna bohaterka dopiero po pięciu latach pisze list do zmarłego męża i w tym momencie czuje, że ciężar ustępuje.
Też napisałem kiedyś list. I było to jedyne, co znalazło sie w moim kalendarzu oprócz kierunków podróży i ilości wypitej herbaty. Nie zawsze musi być to list. Forma jest nieistotna. Najważniejsze jest w tym wszystkim uchwycenie tego, co mówi twoje serce.
Częściej jednak przychodzi pożegnać się z osobą, która nie opuściała świata jako takiego, lecz nasz świat. Jeśli nadal szanujesz tę osobę (a wypadałoby, jeśli spędziłeś z nią piękne chwile) dowodem będzie na to pożegnanie. Najlepsze, na jakie możesz sobie pozwolić. Takie, które ukaże, ile dla ciebie znaczyła ta osoba. Świadczące o tym, że będziesz ją dobrze wspominać. Właśnie. Zapomnienie nie jest kluczem. Wybaczanie jest drogą do wewnętrznego spokoju, który pozwoli ci pamiętać dobrze, myśleć dobrze, szanować.
Nie myśl, że jakaś naprawdę odjazdowa forma pożegnania jest deską ratunku, która daje nadzieje na powrót utraconej osoby. Pożegnanie to zamknięcie jednego rozdziału, które daje nadzieję na płynne przejście do następnego. Tak często pomijane, a jednak niezbędne do pogodzenia się ze swoją przeszłością, co później owocuje szczęściem.