czwartek, 26 listopada 2015

O bezdechu przemożnym, gdy widzieć cię muszę.

Ileż krzyków moje usta rozgoryczone
Wydobyć z siebie musiały, by utrapione
Myśli srogie mogły zaznać ukojenia
W boskich, przesytych nadzieją urojeniach.

Czy chcę cię widzieć? Chciałbym!
Ale cóż mam począć, gdyż to marny
Widok. Ty - niedościgiona ostoja
Mej bolączki. Widzieć chciałbym. Tyś nie moja.

Nie chciałbym widzieć. Płuca kopytem
Zmiażdzone, gdy widzieć cię zdołam.
A gdy wodzony płomiennym zachwytem
Widzieć cię muszę... Męka to zgoła.

Ty mi się ukarz lub nie trudź się, na Boga!
Póki mnie nie kochasz, myśli mam za wroga.

niedziela, 24 maja 2015

This is what John Nash gave me

Nie żyją John i Alicia Nash. Pamiętam jak w grudniu pisałem tutaj, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie Piękny Umysł. Potem zaczęło się oglądanie wywiadów, wykładów, nawet ceremonii wręczenia Nobla. Byłem Nashem niezwykle zafascynowany. Kilka dni temu zacząłem wracać do twórczości Meli Koteluk. I w głowie głeboko zakorzeniły się słowa Paraliżuj uważnością. Od razu skojarzyłem je z Johnem i Alicią. Te dwie sceny z Pięknego Umysłu... Alicia mowiąca, że Bóg musi być malarzem i John, który zdaje się jej nie słuchać. A po kilku miesiącach John poprzedza oświadczyny, nawiązując do tych właśnie słów Alicii. Myślałam, że nie słuchasz... Tego właśnie nauczył mnie John Nash. Słuchania. Gromadzenia informacji. Alicia... jej oddanie... cenniejsze od jakichkolwiek teorii. Nic już więcej nie dodam. Nie dzisiaj.

środa, 4 lutego 2015

Układ nerwowy zawładnie moim życiem

Jechałem dziś ładny kawałek z Piły do Łodzi na wizytę u seksuologa tylko po to, żeby dowiedzieć się, że pani mnie przed osiemnastką nie zdiagnozuje. Że mam dać szansę mojemu układowi nerwowemu. Ok. Kogo obchodzą moje plany na życie i że czekając rok, będę musiał je zniszczyć. Że bez hormonów jako facet pracy nawet w McDonaldzie nie dostanę. Że będę zdawać maturę na starych danych. Ba, będę zdawać na studia ze starymi danymi. Who cares kurwa for my life. Chcę żyć noramlnie, chcę żyć bez ciągłego tłumaczenia się za każdym razem, gdy muszę posłużyć się starymi danymi, za każdy razem, kiedy na imprezie jestem brany za dużo młodszego brata gospodarza, z którym po prostu nie było co zrobić, więc pozwolono mu zostać. Chcę wyglądać na to liceum chociaż. Chcę nie musieć unikać luster, zdjęć i wszystkiego, co odzwierciedla moją sylwetkę. Chcę w końcu mieć kolegów! Mam tylko jednego, bo zwyczajnie na tym etapie nie umiem nawiązać kontaktu z facetami. Test realnego życia? Baby, ja mam go codziennie w szkole. Chcę jak na humana przystało na filozofię iść z brodą, a nie w połowie studiów wyhodować prawiczego wąsa. Chcę nie musieć patrzeć na innych facetów, z obsesyjną zazdrością analizując każdy szczegół ich aparycji. Kogo kurwa obchodzi, że przez bite trzy lata w moim prestiżowym lo dzień w dzień będę trzymał mocz i w końcu skończę na pogotowiu. Najważniejszy jest układ nerwowy i suche fakty. A moje życie? Co da mi ten rok? Nic mi kurwa nie da.

Ale gdyby było panu trudno, proszę pójść na terapię do psychologa.

Dzięki, kurwa, za taką pomoc.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Zanim

Zanim znów odezwie się we mnie superbohater
Będzie już po wszystkim
Czytać będziesz tę książkę
Którą dawno już chciałaś

Zanim rzucę swe dobro dla dobra twojego
Będzie już za późno
Jeść będziesz te kilka batonów
Za którymi zawsze przepadałaś

Zanim powrócę do roli męczennika
Nie będzie już warto
Wcierać będziesz masło do ciała
Za którego zapachem szalałem

Zanim stanę w bohaterstwa płomieniach
Wszystko już spłonie
Patrzeć będziesz w ogień
Z kolejnej zapalniczki

I choćbym teraz rozjarzył się ogniem purporowym
Na nic moje cierpienia
Gdy tylko już te symbole
Jedynie gasnący płomień obudzą

niedziela, 11 stycznia 2015

Żegnać się jak gentleman

Czasem docierają do mnie historie ze świata, że kobieta, której niedoszły mąż tragicznie zginął tuż przed ślubem, robi sobie sama sesję ślubną. W ten sposób godzi się z utratą ukochanego i otwiera nowy rozdział w swoim życiu. Czytam teraz też książkę, której główna bohaterka dopiero po pięciu latach pisze list do zmarłego męża i w tym momencie czuje, że ciężar ustępuje.

Też napisałem kiedyś list. I było to jedyne, co znalazło sie w moim kalendarzu oprócz kierunków podróży i ilości wypitej herbaty. Nie zawsze musi być to list. Forma jest nieistotna. Najważniejsze jest w tym wszystkim uchwycenie tego, co mówi twoje serce.

Częściej jednak przychodzi pożegnać się z osobą, która nie opuściała świata jako takiego, lecz nasz świat. Jeśli nadal szanujesz tę osobę (a wypadałoby, jeśli spędziłeś z nią piękne chwile) dowodem będzie na to pożegnanie. Najlepsze, na jakie możesz sobie pozwolić. Takie, które ukaże, ile dla ciebie znaczyła ta osoba. Świadczące o tym, że będziesz ją dobrze wspominać. Właśnie. Zapomnienie nie jest kluczem. Wybaczanie jest drogą do wewnętrznego spokoju, który pozwoli ci pamiętać dobrze, myśleć dobrze, szanować.

Nie myśl, że jakaś naprawdę odjazdowa forma pożegnania jest deską ratunku, która daje nadzieje na powrót utraconej osoby. Pożegnanie to zamknięcie jednego rozdziału, które daje nadzieję na płynne przejście do następnego. Tak często pomijane, a jednak niezbędne do pogodzenia się ze swoją przeszłością, co później owocuje szczęściem.

środa, 7 stycznia 2015

Step out!

Wkarczając w nowy etap życia, czuję się bardzo egoistycznie, zostawiając za sobą tą, którą kocham. Boję się, że to będzie moralnie niewłaściwe. Mam potrzebe ratowania innych kosztem siebie. Wkroczenie w nowy etap jest równoznaczne z wyrzeczeniem się swojej miłości - tego co we mnie najpiękniejsze. Może to właśnie chodzi o wyjście ze swojej strefy komfortu? Może moją strefą komfortu jest rola bohatera? Może właśnie to czas na step out? Już wystawiłem piętę za to bagno. I chyba lepiej moralnie czułem się w roli męczennika. Może to całe męczennictwo jest po to, żeby czuć się dobrze moralnie a co za tym idzie karmić swoje ego? Zaczynam myśleć trochę bardziej racjonalnie. Zaczynam powoli zrzucać z siebie skorupę bohatera romantycznego. Ale czy tego chcę? Może wyjście z tego to jedyna droga do szczęścia? Ale przecież w męczennictwie utrzymywała mnie wiara, że zostanie mi to wynagrodzone, że przyniesie mi to szczęście. A co jeśli warunkiem szczęścia będzie wyjście z tego i wkroczenie w nowy etap życia? Snape nigdy nie został wynagrodzony. A Harry? Harry udźwignął krzyż i zdołał walczyć. Ale przecież ja mam swój krzyż, który ostatnio staje się leciutki i może dlatego wziąłem na plecy jeszcze jeden? Może ja po prostu lubię mieć cieżar na swoich barkach? Może po prostu nie jestem na tyle silny, by wyjść ze strefy komfortu, którą jest (sic!) rola bohatera? Postępuję trochę jakbym rozdawał jedzenie głodnym a w końcu sam nie miał co jeść. Może za bardzo idealizowałem? I boję się, że będę się brzydzić, że postanowiłem ratować siebie a nie innych. No ale w końcu trzeba zacząć od siebie. To wszystko to strach przed nieznanym...

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Wrócisz do mnie, szczęście?

Czuję, że znów mogę być szczęśliwy. Wystarczył tylko werset z Biblii na Instagramie, by zrozumieć w jakim bagnie się obracam. Te dwa tygodnie bez mojego PRESTIŻOWEGO LO w zasadzie przespałem. Wrzucając jakieś zdjęcia na Instagrama (@czarycezary) tylko po to, żeby w opisie dać jakąś depresyjną myśl. I nie jestem w tym smutnym nastolatkiem z tumblra. Musiałem się gdzieś wypisać. No ale wracając. Tak, mogę być szczęśliwy. Pogodzony z tym co się stało, nie oczekując zupełnie niczego od tego co się wydarzyło. Tak. I już nie będę do niej pisać. Czuję, że teraz jestem gotowy, by więcej tego nie robić.